Mati
TDO
Dołączył: 06 Sie 2005
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Szczepanów
|
Wysłany: Sob 21:39, 29 Paź 2005 Temat postu: Strażacka wyprawa w Beskid Wyspowy |
|
|
Wyprawa górska w Beskid Wyspowy małopolskim szlakiem papieskim 22-23 października 2005 roku
Przełożenie wyprawy o tydzień było bardzo rozsądnym rozwiązaniem – mieliśmy więcej czasu na modlitwę o pogodę. Nasze modły zostały wysłuchane – słońce nie opuszczało Beskidu Wyspowego przez 2 dni wycieczki. Pierwsza górska podróż z planowanej całej serii wędrówek śladami papieża w późno październikową sobotę zapowiadała się co najmniej udanie.
Dzień I
Już o 8 rano wyszliśmy z Mszany Dolnej zielonym szlakiem, chociaż jego znalezienie sprawiło nam dużo trudności. Nabraliśmy górskiego powietrza w płuca i zaczęła się intensywna praca zastanych ostatnio strażackich łydek. Ciekawie wyglądał obładowany Mateusz Koczwara, bo na obchody swojej 18-stki wziął oprócz plecaka także torbę i magnetofon. Sprzęt grający wylądował w obszernym plecaku Krzyśka „Szamila” Bogusza, który nie przeczuwał, jak będzie mu nieswojo z takim bagażem po upływie kilku godzin. Zresztą wszyscy druhowie początkowo szli żwawo, przekonani o swoim końskim zdrowiu po przygodzie na Świnicy.
Pierwszym, „wstępnym” zdobytym szczytem była Ostra. Charakterystyczną cechą Beskidu Wyspowego jest nietypowe usytuowanie szczytów – stanowią one jakby wyspy. Po wyjściu na szczyt schodzi się szlakiem dosyć nisko, by znów zacząć wspinaczkę. Wiele problemów sprawiły nam kiepsko oznakowane szlaki. Może miejscowy oddział PTTK chciał sprawdzić nasze zdolności orientacji w terenie. Kolejną górą była Kobylica, następnie porośnięty starymi jesionami Jasień (1062 m). Tam zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku, wykorzystaną też na studiowanie tablicy ze szlakiem papieskim. Zastanawialiśmy się, które drzewo mógł widzieć przyszły Ojciec Święty, będąc tu w 1953 roku jeszcze jako duszpasterz akademicki parafii św. Floriana w Krakowie.
Zaczęło się wychodzenie na najwyższy szczyt „wysp” – Mogielicę. Przez długi czas jednak szliśmy niemalże doliną, gdzie mijało nas kilku turystów, m.in. dziadzio z bezprzewodowymi słuchawkami na uszach. Wyprzedził nas też crossowiec na wspaniałym motorze. Spotkaliśmy go kilkaset metrów dalej, leżącego beztrosko w trawie obok swojego dwukołowego rumaka. Chwilę z nami pogadał, a niektórzy już zaczęli żałować, że nie mają takiej „górskiej” maszyny. Przyświecał nam inny cel – przecież papież przeszedł tyle górskich kilometrów pieszo i na pewno nie narzekał. Tu znajdował duchową siłę. Patrząc z wysokości Mogielicy na wschodnie partie Beskidu Wyspowego, Beskid Sądecki, Pieniny, Gorce, a nawet Tatry, nie dziwiliśmy się temu. Krzyż papieski postawiony tutaj, na wysokości 1170 m, wyglądał niesamowicie na tle błękitu.
Schodząc z Mogielicy kilku druhów zostało z tyłu, a „czołówka” czekała na nich dość długo. Po chwili spóźnialscy uśmiechnięci przyjechali na traktorze z miejscowym drwalem. Niektórzy drwale nie mieli takiego sprzętu – wycięte drzewa ciągnęły konie.
Wieczorem, tuż przed zmrokiem, drużyna MDP trafiła wreszcie na Zalesie „na kwatery”. Uprzejmi gospodarze uraczyli nas swojskim gulaszem. Kilka minut później przenieśliśmy się na świetlicę postawioną obok domu. Tam Jan Waresiak jak zawsze wygłosił swoją „homilię”, chociaż nie tak długą jak zawsze. Rozpoczęły się uroczyste obchody 18 wiosen dha Mateusza. Dostał od kolegów z drużyny dosyć nietypowe prezenty. Zaraz potem mina mu zrzedła, bo przyjął 18 pasów na swoje pośladki. Ciężko było, ale siedzieć jeszcze mógł. Następnie odbyła się najbardziej nieoficjalna część imprezy, dostępna tylko dla pełnoletnich druhów. W każdym razie dziewczyn druhom do tańca nie było potrzeba.
Dzień II
Wstać rano było ciężko, ale kiedy wszyscy już się zwlekli z łóżek i zjedli śniadanie, udaliśmy się 3 km na mszę do kościoła p.w. św. Maksymiliana Kolbe w Zalesiu. W czasie mszy druh Koczwara uświadomił sobie, że nie zabrał ze świetlicy prezentu. Cała grupa czekała przy szlaku, aż Eliasz Tomasik i wspomniany zapominalski przybiegną z tym skarbem. Normalny marsz zaczął się około 11.30. Zdobyte zostały Cichoń i Ostra (już druga góra o tej nazwie). Niezły efekt wychodził przy szuraniu zmęczonymi nogami wśród opadłych liści. Kilku z nas było przez to rozpoznawalnych z daleka. Po zejściu do szosy prowadzącej do Limanowej zauważyliśmy końską czaszkę. Kuba Kornas nabił ją na kija i zrobiliśmy sobie fotkę łowców głów. Do Limanowej pozostało nam 3,5 godz. marszu. Mateusz Pałka zadeklarował, że już więcej w góry nie pojedzie, taki był biedak zmęczony.
W Limanowej posiedzieliśmy trochę na rynku, czekając na busa. Kilka skąpo ubranych dziewczyn swoim wyglądem jeszcze bardziej pobudzało nasz głód. Dobrze, że w porę zabrano nas do domu...
Post został pochwalony 0 razy
|
|